To jest otwartość
Rozmowa z belgijską pracownią projektową Studio BASTA
Bert Buschaert, Kenny Windels, Marta Tomasiak
INSPIRO, Strefa 52
2014
O intuicji, prototypowaniu i subiektywnym rozumieniu partycypacji z Bertem Busschaert z belgijskiego Studia BASTA rozmawia Marta Tomasiak.
Marta Tomasiak: Może od początku, początku studia BASTA. Jak to się wszystko zaczęło?
BB: BASTA ma pięć lat, początki biura sięgają jeszcze czasów studenckich. Poznaliśmy się z Kennym w Holandii, tam obaj studiowaliśmy architekturę krajobrazu. To dla nas obu był moment przełomowy, czas kiedy formował się nasz pogląd na to czym krajobraz jest, czas kiedy powoli zaczynaliśmy już postrzegać krajobraz i przestrzeń całościowo, w większej skali i wielu narracjach. To zawsze, wydaje mi się, zaczyna się od dobrej edukacji. To był nasz dobry początek.
Oczywiście, z Kennym przyjaźniliśmy się, wychodziliśmy razem, robiliśmy wspólnie projekty i wspólnie odkryliśmy stowarzyszenie ELASA – Europejskie Stowarzyszenie Studentów Architektury Krajobrazu. Pojechaliśmy na jedno ze spotkań, warsztatów nie do końca wiedząc co to takiego jest. Tam spotkaliśmy ludzi z różnych europejskich krajów. Dla nas, tak bardzo skoncentrowanych i zamkniętych na podwórku zachodniej Europy, znających dobrze Francję, Belgię, Anglię czy Hiszpanię, spotkanie z ludźmi z centralnej i wschodniej części Europy to było doświadczenie. Węgrzy, Serbowie, Polacy. Mnóstwo różnych narodowości. Ich, bardzo często zupełnie inny, sposób myślenia o architekturze krajobrazu bardzo otworzył nam oczy i umysły. Dla nas właściwie wszystko zaczęło się tam, na jednym ze spotkań ELASy. Tam poznaliśmy też Le Balto¹, prowadzili wykład na temat tymczasowych instalacji w przestrzeni miejskiej. Jak takie interwencje działają na ludzi, jak pobudzają do interakcji. To było coś świeżego. Myślenie o architekturze krajobrazu w zupełnie inny sposób, myślenie, że projektowanie przestrzeni miejskich nie zawsze musi zakładać użycie ogromnej ilości kamienia i wydanie mnóstwa pieniędzy. To było myślenie o projektowaniu przestrzeni, które oddziałują na zmysły.
Zatem edukacja w Holandii i spotkanie na ELASie, możliwość poznania Le Balto – to są nasze początki. Potem poznaliśmy Wagon², wspólnie pracowaliśmy. To, czego tam na warsztatach doświadczyliśmy, co widzieliśmy, wszystkie nasze zachwyty, zabraliśmy to ze sobą do domu, do Belgii.
Nasz pierwszy projekt, Hospitaaltuin, to teren szpitala, tutaj w Kortrijk. Pusta, zaniedbana przestrzeń miejska, która miała zmienić się dzięki niewielkim interwencjom. Mały budżet, otwarty na różne możliwości umysł.
I tak, jesteśmy biurem zainteresowanym projektowaniem partycypacyjnym. Tylko, że partycypacja to takie modne słowo.
MT: To prawda. Nie wiem jak jest w Belgii, w waszym środowisku. Mnie czasem wydaje się, że partycypacja zgubiła gdzieś po drodze swoje znaczenie. Nikt nie wie co znaczy dokładnie, albo raczej każdy myśli, że znaczy coś trochę innego.
MT: Co więc dla was znaczy ta partycypacja? Jak brzmi definicja BASTy?
MT: Co więc dla was znaczy ta partycypacja? Jak brzmi definicja BASTy?
BB: To otwartość na ludzi, z którymi pracujesz. Otwartość, żeby ich wysłuchać, rozmawiać z nimi, prezentować swoje pomysły, to co rysujesz. Otwartość, żeby wspólnie myśleć i debatować nad najlepszymi rozwiązaniami, żeby mówić, co się wydarza, zapraszać do wspólnego działania, do budowania. To po prostu otwartość. To jest kluczowe słowo tej definicji. Partycypacja nie jest obowiązkowa, daje ci wybór – możesz być zaangażowany, jeśli masz na to ochotę. Dawałem ostatnio wykład dla rady naszej prowincji na temat partycypacji, jakieś dwa tygodnie temu.
MT: Zaczynacie być postrzegani jako eksperci w tej dziedzinie.
BB: [śmiech] Nie, nie jesteśmy ekspertami, w żadnym wypadku.
MT: Raczej praktykami?
BB: Voilà. Robimy to, bo tak to czujemy. Robimy to bardzo intuicyjnie.
MT: Jeden z waszych projektów – rewitalizacja osiedla Rabot w belgijskiej Gandawie to jednak dla mnie esencja projektowania partycypacyjnego. Ten projekt wydarzył się na początku waszej kariery. Jako studio mieliście wtedy dwa, trzy lata? Opowiedz, jak to się wydarzyło.
BB: Tak, to było na wczesnym etapie naszej pracy.
Rabot to osiedle w Gandawie, bardzo bogate swego czasu, obecnie raczej „trudna” i niezbyt zamożna dzielnica. Mnóstwo ludzi napływowych – to strefa tranzytowa dla wielu imigrantów przyjeżdżających do Belgii. Trafiają do Rabot, część z nich zostaje, dla innych to tylko krótki przystanek w dalszej drodze. I są jeszcze „starzy” mieszkańcy, ludzie którzy żyją tam od bardzo dawna i często pamiętają lata świetności osiedla. Teraz obserwują jak Rabot zmienia się w negatywny sposób. Znikają ławki, place zabaw – wszystko uzasadnia się względami bezpieczeństwa.
Dimitri, który pracuje dla gandawskiej opieki społecznej, to on zapukał do naszych drzwi oferując nam projekt. W Gandawie wydziały urzędu miasta ściśle ze sobą współpracują. Często zdarza się, że pracownicy opieki społecznej, jak Dimitri, współpracują chociażby z wydziałami miejskiej zieleni. Dimitri miał mały budżet na projekt rewitalizacji niewielkiego terenu na osiedlu Rabot, jakiegoś podwórka, skweru. On przyszedł do nas, bo jemu samemu bardzo zależało na zmianie lub choćby zatrzymaniu tych negatywnych procesów zachodzących tam, w Rabot. Chciał pozytywnej zmiany, chciał wstawić te znikające ławki i place zabaw z powrotem. Stąd wziął się ten projekt, Dimitri zaproponował nam współpracę. Wszystko miało zdarzyć się właśnie w taki partycypacyjny sposób, zarówno w fazie konstrukcji, budowania, jak i późniejszego utrzymania i pielęgnacji. Tak, to był nasz początek w Rabot.
MT: Dostaliście zlecenie na jedną małą, niskobudżetową interwencję. Jak to się stało, że urodził się z tego projekt na lata z działaniami obejmującymi swym zasięgiem całe osiedle, interwencja po interwencji?
BB:To miał być mały projekt, zaczęliśmy z małym budżetem, jednorazową akcją w przestrzeni osiedla. Zaczynając pracę w Rabot studiowaliśmy masterplan³ dla tej części osiedla, stworzony na potrzeby gandawskiego ratusza. Zajęto się już wielkoskalowym myśleniem, zrobiono mnóstwo analiz dotyczących przestrzeni Rabot i okolic. I na początku próbując przebrnąć przez te ekspertyzy, wydawało nam się, że kręcimy się w kółko – to myślenie w wielkiej, urbanistycznej skali, ukierunkowane top-down⁴, myślenie o rewitalizacji za pomocą zmian drogich i na stałe. To już zostało zrobione. Postanowiliśmy więc zacząć na samym dole drabiny, w najmniejszej skali, wymyślać na nowo i zmieniać niewielkie przestrzenie osiedlowe. W ten sposób chcieliśmy stworzyć taki model 1:1, miejski prototyp, który sprawdza pewne rozwiązania w przestrzeni miasta i jest interwencją tymczasową. I kiedy projektanci, którzy zajmują się myśleniem o rewitalizacji Rabot w większej skali, kiedy, za powiedzmy 10 lat, oni będą realizować ten projekt wysokobudżetowej rewitalizacji, powinni sprawdzić, co myśmy już tu zrobili. Z tych interwencji można wiele wyciągnąć, wiele się z nich nauczyć. To co myśmy zrobili w Gandawie to był projekt tymczasowy – niskobudżetowe materiały, interwencje planowane na pięć, maksymalnie dziesięć lat.
To właśnie miałem na myśli mówiąc, że zaczęliśmy na samym dole. Masterplan – tutaj projektanci myślą od dużej skali do małej, my na odwrót. Chcemy spotkać się gdzieś w połowie drogi. To był nasz pomysł na projekt w Rabot. Przez to, że osiedle jest raczej sporych rozmiarów nie widzieliśmy innej możliwości jak tylko działać fragment to fragmencie, podwórko po podwórku. Stworzyliśmy ogólny plan miejsc interwencji i mogliśmy posuwać się krok po kroku do przodu, interwencja za interwencją.
MT: Co wydaję się jednak szczególnie interesujące, to wasze podejście. Wy jako architekci krajobrazu, poproszeni o wykonanie konkretnego zlecenia wywróciliście wszystko do góry nogami, zmieniliście sposób myślenia o projekcie i przekonaliście do tego inwestora. Poproszono was o jedną małą interwencję, jeden ogród, wy w odpowiedzi roztoczyliście wizję zmiany całego osiedla. Czy było trudno przekonać do tego ratusz? Interwencje oczywiście są tymczasowe jednak spędziliście na tym osiedlu dobrych kilka lat? Czy projekt jest zakończony? Pracujecie jeszcze w Rabot?
BB: Nie, w tej chwili od jakiegoś już czasu nie pracowaliśmy nad tym projektem. Myślę, że można zaryzykować stwierdzenie, że projekt mniej lub bardziej jest skończony. Skończony w fazie budowania. Było całkiem sporo interwencji, dużo zbudowaliśmy. To jest jakiś początek i teraz o te instalacje trzeba dbać, używać ich, pielęgnować rośliny. Kiedyś będzie można budować dalej.
MT: To była w pewnym sensie strefa eksperymentu, laboratorium? Sprawdziliście w przestrzeni miejskiej kilka rozwiązań, co działa lepiej, co gorzej. Teraz należałoby wyciągnąć z tego wnioski w wysokobudżetowym projekcie rewitalizacji?
BB: Voilà. I myślę sobie, że w takich testach, eksperymentach, jak ten nasz w Rabot, nie chodzi tylko o samo budowanie. Projekt rozwija się, żyje nie tylko wtedy kiedy pojawiają się nowe interwencje, nowe struktury zostają zbudowane. Utrzymanie, pielęgnacja, te wszystkie „małe” działania to wielkie znaki tego, ze projekt posuwa się do przodu. Jeżeli budowalibyśmy dalej nie zważając na to czy mieszkańcy korzystają z tego co już powstało, czy się tymi terenami zajmują, czy je pielęgnują, to byłoby jakbyśmy jechali przed peletonem. Wydajemy pieniądze, działamy, ale jesteśmy za daleko na przodzie.
MT: A jak to jest w Gandawie? Czy w trakcie projektu obserwowaliście co raz większe zaangażowanie mieszkańców? Interwencje miały miejsce co kilka miesięcy, byliście tam wtedy przez około tydzień. Z mojej perspektywy, a miałam przyjemność pracować z wami tam na miejscu dwa lub trzy razy, mieszkańcy byli co raz bardziej otwarci. Stopniowo stawaliście się częścią społeczności Rabot. Widzieliście tę zmianę również w użytkowaniu przestrzeni, które powstały?
BB: Nie obserwujemy tego na co dzień, gdyż nie jesteśmy z Gandawy. Nie mogę więc powiedzieć jak to wygląda z dnia na dzień, jak to się zmienia. Czasem wydawało mi się odwiedzając Rabot, że projekt wymaga może trochę większej uwagi, teraz w fazie użytkowania, większej pielęgnacji. Ten częściowy brak uwagi może być spowodowany kryzysem, mniejszymi środkami przeznaczanymi na utrzymanie. Wydaje mi się jednak, że w ostatnim czasie jest lepiej i że idzie to w dobrym kierunku. I chyba nie umiem myśleć o tym projekcie jak o czymś negatywnym, jak o złym pomyśle. Małe interwencje, jeśli są użytkowane i pielęgnowane – nie, to nie może być nic złego.
MT: Myślę, że również dlatego, że projekt powstawał razem z mieszkańcami. Wspólnie wymyślaliście i konsultowaliście wszystkie interwencje na etapie projektowania, prawda?
BB: Dokładnie. Jedna z interwencji, skwer dla psów – zmieniliśmy ten projekt całkowicie na dwa dni przed rozpoczęciem konstrukcji.
Jeden z bloków graniczących z terenem był w budowie, kiedy myśmy projektowali ten nasz skwer. I oczywiście nikt nigdy nic nie powiedział w imieniu tych mieszkańców, bo tych mieszkańców na etapie konsultacji naszego projektu po prostu nie było. Pamiętam, na dwa dni przed rozpoczęciem budowy pojechałem do Gandawy. Chciałem sprawdzić wszystko jeszcze raz przed interwencją, czy możemy zacząć. I podczas tej wizji lokalnej zauważyłem panią, która właśnie wprowadzała się do mieszkania na parterze w tym nowym bloku. Kartony wszędzie na podłodze. Zaczęliśmy rozmawiać i ona zapytała, co zamierzamy tu robić. Ja wyjaśniłem. I wtedy ona powiedziała, że owszem, projekt jej się bardzo podoba, ale nie tu, pod jej oknami.
MT: Więc zareagowaliście i zmieniliście projekt? Na dwa dni przed interwencją?
BB: Tak, skwer dla psów wylądował po drugiej stronie osiedla.
MT: Czy to opóźniło prace budowlane?
BB: Nie, wszystko udało się zrobić, jak to zostało zaplanowane, po prostu w innym miejscu. Musieliśmy wtedy w ten sposób postąpić, ta pani miała rację i ja ją rozumiałem. Zawsze przy projektowaniu robi się mnóstwo analiz, ten cały zbiór danych – to są twoje puzzle. I czasem po prostu trzeba ułożyć je trochę inaczej niż zostało to zaplanowane. Musisz być otwarty i reagować na sytuacje jak ta, w której myśmy się znaleźli. Takie sytuacje się zdarzają. I jeśli zareagujesz, puzzle ułożą się tak jak powinny, elementy będą pasować.
Jakiś czas później ta sama pani miała inną uwagę dotyczącą kolejnej interwencji. Tym razem jednak dla nas jej argumenty wydawały się bezpodstawne. Nie zgodziliśmy się z nią i projekt powstał, jak wcześniej zaplanowaliśmy. I to myślę też jest partycypacja. Reakcja na to co się wydarza, akceptacja bądź odmowa. Jeżeli nie zareagujesz i pozwolisz by problem sam się jakoś rozwiązał, w takim podejściu nie ma nic z partycypacji.
MT: Czy uważasz, że projekt w Rabot można traktować również jako projekt kulturalny, animacyjny? Duża część tego czasu, który spędziliście tam na miejscu to były rozmowy z ludźmi, z mieszkańcami, zachęcanie ich do wzięcia udziału we wspólnym budowaniu czy sadzeniu. W jakimś sensie byliście animatorami aktywizującymi to osiedle. Czy myślicie w ten sposób o tym projekcie?
BB: Rozumiem o czym mówisz, ale ja traktuję to myśmy robili w Rabot inaczej, nie w kategoriach animacji. Dla mnie animator kultury to trochę ktoś, kto zajmuje dzieci, bądź dorosłych przez jakieś działania. Nie popieramy takiego podejścia jako BASTA. To takie myślenie – zajmę ich czymś to nic nie powiedzą, nie będą narzekać. To nie jest coś co robimy jako BASTA – my chcemy wspólnie zmieniać świat.
Oczywiście twoja definicja animacji możemy być inna i to jest interesujące. Bo przecież są studia, które działają w sposób, który przed chwilą opisałem. Przyjeżdżają z roślinami, narzędziami, kopią, sadzą, robią zdjęcia i odjeżdżają. To dla nich krótka animacyjna akcja.
MT: Nie chodzi o to, żeby pojawić się na kilka godzin i zniknąć, prawda? Mieszkańcy zostają. Wam chodzi o wspólne budowanie relacji z ludźmi, z którymi pracujecie? Pracę z tymi mieszkańcami i pracę dla nich?
BB: Właśnie. Karnawał to animacja, piknik to animacja i myśmy też trochę animacji w Gandawie „zrobili”. Jednak ja wolałbym się w tymi wszystkimi mieszkańcami Rabot nie zgodzić, podyskutować, podebatować wspólnie o projekcie, niż zadowolić ich i zanimować.
MT: Czy projekt w Rabot to było dla was duże wyzwanie? Niewielkie interwencje i mały budżet angażowały jednak całe grono osób z różnych branż i środowisk. Wiem, że podczas konsultacji zawsze obecni byli tłumacze, lokalne władze, pracownicy różnych wydziałów urzędu miasta. Czy zarządzanie tak dużym zespołem było wymagające?
BB: Czy Rabot był wyzwaniem? Tak. Ale to jest to czym się zajmujemy, to nasza praca. Dostajemy za nią wynagrodzenie, wiemy jak dużo, wiemy kto jest zaangażowany w projekt oprócz nas. Więc tak, to jest wyzwanie i w przypadku Rabot dodatkowo projekt był o tyle trudny, że nigdy wcześniej czegoś takiego nie robiliśmy.
MT: Doprawdy? Myślę teraz o wszystkich projektach Le Balto, w których uczestniczyliście jako wolontariusze jeszcze podczas studiów. Czy to nie było coś podobnego?
BB: Tak, ale nasz sposób prowadzenia projektów i ich realizowania rozwijał się krok po kroku. Oczywiście sporo zaczerpnęliśmy od Le Balto, dużo nauczyliśmy się od nich, zwłaszcza jeśli chodzi o to jak pracować in situ podczas interwencji. Myślę jednak, że do tego dodaliśmy sporo „partycypacyjnego” podejścia pracując już jako BASTA. Rozwijamy się z projektu na projekt. I każdy nowy temat, który się pojawia to nowe wyzwanie. A kiedy przychodzi do projektów silnie angażujących mieszkańców to te zawsze są trudne i wymagające. To zawsze wyzwanie – co właściwie znaczy ta partycypacja w przypadku konkretnego projektu.
Nasz pierwszy projekt Rainbow Garden to była bardzo spontaniczna akcja i tutaj wyzwaniem było jak i czy w ogóle można przewidzieć i zaplanować taką spontaniczną interakcję w przestrzeni miejskiej. Zupełnie inny jest nasz nowy projekt – Texture. Tutaj od samego początku inwestor – nowy samorząd w Kortrijk, świadomie używał modnego słowa partycypacja. Wiadomo było, że projekt ma być zaplanowany jako partycypacyjny proces. My nie za bardzo wiedzieliśmy w jaki sposób ta partycypacja miałaby mieć miejsce – nie było możliwości, aby zbudować ogród wspólnie, mogliśmy może liczyć na niewielkie wsparcie samego inwestora podczas konstrukcji. Naszym wyzwaniem było raczej jak sprawić, by to co robimy miało sens i było pożyteczne dla tej dzielnicy i inwestora. Wpadliśmy na pomysł opowiedzenia lokalnych historii poprzez instalację w ogrodzie. Zarówno muzeum, jak i lokalni mieszkańcy opowiadają historie o przemyśle tekstyliów, który tutaj właśnie się rozwijał i z którym ta dzielnica jest mocno związana. Przez historie umieszczone w ogrodzie, miejsce stanie się ich własnym, miejscem należącym i do muzeum, i do lokalnych mieszkańców. To była chyba pożyteczna partycypacja. Modne słowo, z którym na początku nie wiedzieliśmy co w tym projekcie zrobić udało się przekuć w coś pożytecznego.
To dla nas zawsze najważniejsze pytanie, w każdym projekcie – do czego partycypacja ma służyć? Dlaczego chcemy zaangażować mieszkańców? Jeśli umiemy na te pytania odpowiedzieć logicznie to znaczy, że mamy dobry projekt partycypacyjny.
MT: Czy myślicie, że partycypacja może być czymś negatywnym? Może kogoś zranić lub wyprowadzić projekt w niewłaściwe miejsce?
BB: Nie umiem sobie wyobrazić dlaczego tak miałoby być. Zawsze szukasz tej interakcji. Dopiero jeżeli tego nie zrobisz, wtedy jest ryzyko, że wszystko zabrnie za daleko, żeby zareagować. I wtedy pojawiają się problemy.
MT: Czy to jest wasz intuicyjny sposób pracy – to szukanie interakcji, angażowanie ludzi w wasze działania? Czy to może w ten sposób projektuje się w Belgii? Zastanawiam się, czy wasze partycypacyjne podejście do projektowania wynika bezpośrednio od was, czy może raczej to coś, co w Belgii jest uregulowane prawem, lub jeszcze inaczej – wymagane jest przez inwestora?
BB: To wynika z obu stron. Każdy projekt to jakieś pytanie. My odpowiadamy i jednocześnie staramy się zachować otwarty umysł. Zawsze zaczynamy pracę nad tematem od przygotowania dossier, które pokazuje kto jest częścią naszego projektu, do kogo jest adresowany, jak cały proces zamierzamy przeprowadzić i jaki jest ogólny cel projektu. I we wszystkich fazach pokazujemy jak planujemy angażować mieszkańców. To jest czytelne dla wszystkich. Niektóre z wcześniejszych projektów robiliśmy znacznie bardziej spontanicznie. Teraz zawsze planujemy, „projektujemy projekt” i w ten sposób inwestor wie, jak wyobrażamy sobie cały proces. To również sposób dla nas, projektantów na zorganizowanie pracy, oszacowanie godzin, które na nią poświęcimy. W ten sposób znacznie łatwiej przekonać inwestora, że cała praca związana z angażowaniem mieszkańców w projekt, warsztaty, spotkania, rozmowy, że jest to część naszej pracy, tak jak rysowanie czy projektowanie. I jeżeli zaprezentujesz to we właściwy sposób inwestor to kupi, zaufa ci. Wtedy bierzesz się porządnie za projekt, traktujesz to co robisz poważnie i ludzie wracają do ciebie z nowymi propozycjami.
MT: I to jest przepis na sukces.
¹ Le Balto – francuskie biuro architektury krajobrazu z siedzibą w Berlinie. Zaangażowani w liczne projekty ogrodów tymczasowych i ogrodów – instalacji.
² Wagon Landscaping – biuro architektury krajobrazu z Paryża. Entuzjaści projektów partycypacyjnych często współpracujący ze Studiem BASTA, m.in. przy projekcie Rabot, rewitalizacji nadbrzeża kanału w Dunkierce, czy ogrodach instalacjach (Jardin de l’eskylier w Brukseli, Jardin des rives w Amiens).
³ masterplan – odpowiednik polskiego planu miejscowego, jednak dużo dokładniej pokazujący konkretne propozycje przestrzenne dla danego obszaru.
⁴ top-down – w odniesieniu do projektów architektonicznych, urbanistycznych czy z dziedziny architektury krajobrazu to projektowanie „odgórne”, ukierunkowane od dużej skali do małej i angażujące centralne jednostki odpowiadające za politykę przestrzenną, a nie biorące bezpośrednio pod uwagę potrzeb lokalnych społeczności.